Nie mam się w co ubrać

Żartuje się, że to mantra każdej kobiety.

Ale żarty się kończą wtedy, kiedy zaczynamy zdawać sobie sprawę, że to problem globalny i ma drugie albo i trzecie dno. Kto by pomyślał, że taki błahy i superpoprawiający humor temat jak kupowanie ubrań jest poważnym zagrożeniem? Nikt się przecież nie zastanawia nad tym czy kolejna bluzka czy spodnie na pewno zmieszczą się w szafie. Nikt nie myśli o tym, co się dzieje z ubraniami wyrzuconymi na śmietnik. I po trzecie, nikt nie wie, jaki to ma wpływ na środowisko. Pół biedy, kiedy chcemy się pozbyć ubrań już za małych lub zużytych, ale co w sytuacji, kiedy maniakalnie zbieramy dziesiątki tych samych… tekstyliów?

Powiem Wam bardzo szczerze, że miałam z tym ogromny problem

Miotałam się codziennie do tego stopnia, że potrafiłam spóźniać się do pracy, na spotkania albo totalnie załamana stanem rzeczy, odwoływałam spotkania. Oczywiście, niewiele z ,,nie mam się w co ubrać” to było związane, a ta sama nerwowość i niepewność towarzyszyła mi właściwie wszędzie. Dziwne, że podążając za modą na eko kosmetyki, na eko torby na zakupy, organiczną żywność, nad samą MODĄ się nie zastanowiłam.

Ach, no tak, zakupoholizm

Doraźnym lekiem na ,,nie mam się w co ubrać” było kompulsywne kupowanie beznadziejnych ciuchów, które wybierałam w pośpiechu, bez przymierzania, bez sprawdzenia składu. Skutek był taki, że już spóźniona i na maxa sfrustrowana stałam przed lustrem w czymś ani nie dopasowanym rozmiarem ani kolorem ani stylem. W 90% takich sytuacji oczywiście okazywało się, że nic z dotychczasowej garderoby nie pasuje do wybranej kreacji. No więc obłęd się nie kończył, bo teraz trzeba kupić buty, torebkę, szminkę. Zupełnie ani nie #hygge ani nie #minimal ani nie #slowlife…

Niestety, to nie jest mój osobisty problem, a nas Wszystkich

W Polsce istnieją prymitywne ręczne sortownie tekstylnych odpadów. To, co się nadaje, idzie dla potrzebujących. Większość z nich idzie na składowiska lub do spalarni. A my nie bardzo mamy na to wpływ. Czy ktokolwiek w przymierzalni myśli o tym, że kolejna bluzka przyczynia się do zanieczyszczenia powietrza czy wód gruntowych. Powszechnie się utarło, że szkodzą plastikowe torebki, paliwo czy słomki – bardzo popularne ostatnio. Ale nikt nie mówi o UBRANIACH.

 

Tekstylny, sztuczny, plastikowy, poliestrowy, syntetyczny – brzmi jak ta sama rodzina wyrazów a na pewno jak przeciwieństwo #recyklingu.

Efekt był taki, że zostałam Królową tekstylnych śmieci i tak sobie panowałam na górze syntetycznych odpadów, którą sama wygenerowałam. Ubrania dosłownie piętrzyły się u mnie po podłodze. Nie byłam w stanie dojść do ładu z tekstylną powodzią. Nawet zagospodarowanie jednego pokoju jako garderoba nie przyniosło spodziewanego efektu, ponieważ wejście do pokoju graniczyło z cudem. I cud się zdarzył gdy odkryłam markę Marie Zelie ponad rok temu.

Przede wszystkim, w poszukiwaniach ukojenia w udręce zakupoholizmu i totalnego modowego nieszanowania środowiska naturalnego ważne było dla mnie made in Poland. Bo po co mam dodatkowo sprowadzać te materiały zza granicy, które i tak dokonają żywota na rodzimych wysypiskach? Najlepiej jest działać #local i myśleć #global. Inwestując w jedną, porządną, funkcjonalną rzecz oszczędzam swój czas i pieniądze. Tego nauczyła mnie Marie Zelie.

Wszystkie skrawki, odpady trzymane są w szwalni i tworzą z nich prototypy. Mając na uwadze zrównoważony rozwój oraz ochronę środowiska starają się aby resztki powstałe w wyniku produkcji odzieży trafiały do firm i osób ich potrzebujących, które mogą je wykorzystać w swoich procesach. Kolekcje wyprzedawane są do ostatniej sztuki – a to zasługa odpowiedniego PLANOWANIA i produkcji bez nadwyżek. I to się rzeczywiście nazywa #slowfashion.

Przy okazji, założyciel marki, pan Krzysztof Ziętarski, w bardzo inspirujący sposób opowiada o rozwoju swojej marki na skalę globalnej marki premium. Jak widać, można podążać za marzeniami wg dobrego planu i jednocześnie nie zatracić się w bezduszności jak wielkie koncerny. Ja czuję się dobrze kupując u kogoś, kto dzieli moje wartości, dba o innych i środowisko tak samo jak ja. To nie zakupy, namnażanie, powielanie. To wspieranie siebie i innych w dobrej walce o naszą Planetę.

Spakowałam bez żalu więcej jak połowę rzeczy, które posiadałam

Zorganizowałam w Olsztynie 3 edycje Wymieniarki. Po krótce, zaprosiłam znajome przyjaciółki i sąsiadki a one swoje znajome do siebie wraz z ich niepotrzebnymi ubraniami i dawałyśmy im drugie życie – w szafie koleżanki. To, co nie znalazło nowego miejsca spakowałam i oddałam kobietom z Domu Samotnej Matki w Olsztynie. Bardzo polecam taką formę pomocy, to jest terapia szokowa. Wyleczyłam się z zakupoholizmu i konsumpcjonizmu.

Moje Drogie Panie, ale też i Panowie, bo problem dotyczy wszystkich ludzi. Apeluję o rozsądek i pomysł na ulokowanie niepotrzebnych Wam ubrań w trosce o drugiego człowieka oraz o środowisko. Proszę o przemyślane zakupy – kupcie jedną ale porządną rzecz. Zaplanuj swój wydatek z głową, rób zakupy raz na pół roku. A to inwestycja w nasze środowisko. Wraz z marką Marie Zelie mamy dla Was prezent, -10% na zakupy z kodem PANIJESIEN10 na realizację kuponu macie 14 dni – wykorzystajcie dobrze ten czas 🙂

Marta.


2 komentarze

Karolina · 11 października 2018 o 10:20

Bardzo potrzebny wpis. A pomysł z wymieniarka genialny. 🙂 jeśli chodzi o pomoc samotnym matkom- wspieram całym sercem 🙂

    Pani Jesień · 11 października 2018 o 21:48

    Bardzo dziękuję i w takim razie zapraszam do obserwowania Pani Jesień na Facebook’u – już niedługo wydarzenia 🙂 ✌?

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *