Hej!

Wiecie, jak się spełnia marzenia na urlopie? Ja wydeptałam w Tatrach ponad 100 km pieszych wycieczek w ciągu tygodnia i usłyszałam, że to bardzo dobry wynik, jak na kogoś, kto większość roku spędza na nizinach. Do tego, uśpiona kontuzja kolana, która była zbyt leniwa i dalej spała podczas wyjazdu, to prezent pod choinkę już w listopadzie. Trasy i plan wycieczki na bite 10 dni miałam ustalone już miesiąc przed ruszeniem w trasę. Szlaki wybrałam w ten sposób, żeby odwiedzić miejsca, w których jeszcze nie byłam, a Tatry odwiedzam regularnie od ponad 12 lat, przez jakiś czas nawet mieszkałam na Podhalu, więc miałam małą trudność, ale i frajdę w odnajdywaniu takich perełek. Plan na wypad z przyjaciółmi, weekend we dwoje, mocne łażenie po szlakach – zapraszam na mocno subiektywny przewodnik po górach, kilka zaplanowanych tras i niespodzianek milszych, lub mniej, już na szlaku! Jakie dzikie zwierze spotkałam na szlaku, co mnie bardzo zdenerwowało, co było niezbędne w moim plecaku?

Litworowy Staw

Nie wierzę, że jest osoba, która nie zna Morskiego Oka, przynajmniej z nazwy czy ze zdjęć, chociaż to jest obowiązkowy punkt każdego tatrzańskiego turysty, sądząc po natężeniu ruchu w pobliżu parkingu na Łysej Polanie w sezonie. Zdecydowanie preferuję miesiące mniej oblegane i tak było teraz. Parking był pusty i jedynym autem zaparkowanym przy zamkniętym (!!!) sklepie z pamiątkami, był nasz. Za mostem, już po stronie słowackiej, zapłacicie w euro lub złotówkach i będzie ciut taniej niż chwilę wcześniej, na polskim parkingu. I teraz standardowo, rozpoczynacie marsz z powrotem i NIE IDZIECIE NA MORSKIE OKO! Będąc już po stronie słowackiej, zostajecie na niej i wchodzicie na szlak tuż za mostem. Na mapie przed wejściem na szlak nie ma punktu, do którego Was prowadzę. A punkt końcowy to Litworowy Staw opisywany jako takie trochę zapomniane Morskie Oko a szlak jako bardzo podobny ale opustoszały i dzięki temu, cudowny. Jest też druga strona medalu, bo trasa w jedną stronę liczy 12 kilometrów, więc to też nie są przelewki i spacer po lesie! Idąc spokojnym tempem zauważyliśmy po prawej turystów idących na Morskie Oko, dzielił nas strumień i to, że na naszym szlaku nie spotkaliśmy żywej duszy. Po 3 kilometrach doszliśmy do Doliny Białej Wody, szlaban i znak, że trasa jest zamknięta od 1.11, a my tam byliśmy 2.11… Co robić? Mandat na Słowacji wynosi 250 zł, ewentualna akcja ratunkowa niewyobrażalnie za dużo pieniędzy, żeby brać to pod uwagę. Abstrahując od kar, należy bezwzględnie uszanować jakikolwiek zakaz wstępu, który spotkamy w górach. Ochrona delikatnej przyrody Tatr, fauny i flory leży w gestii TPN i głęboko wierzę, że ludzie, którzy zarządzają zamknięciem szlaków wiedzą najlepiej, co robią. Nie chcielibyście paść ofiarą rozwścieczonej niedźwiedzicy na jej terytorium, skręcić nogi na podmytym szlaku czy zgubić się na remontowanym fragmencie bez oznaczenia, prawda? Takie niefrasobliwe wkraczanie na zamknięte szlaki są co najmniej buractwem a w najgorszym przypadku niebezpieczne. Tak więc, niepocieszeni, ale zawróciliśmy ze szlaku, świadomie rezygnując z widoku podobno najpiękniejszego stawu w Tatrach.

Tatrzańskie Jaskinie

Po niewątpliwym false starcie mieliśmy smaka na coś bardzo wyjątkowego, ale pogoda w kratkę nie dawała zbyt wielkiego wyboru. Nie tracąc nadziei na przygodę, obserwowaliśmy niebo i udało się, po sporej wichurze i ulewie, godzinę później wyjrzało piękne słońce a naszym oczom ukazały się ośnieżone szczyty – takie je lubię najbardziej! Szybkie pakowanie, plecak na plecak i skoczyliśmy do Kir. Tak, w Kirach jest wejście do Doliny Kościeliskiej, jeszcze tak bardzo tajemniczej i skrywającej wiele sekretów a jeden z nich udało nam się odkryć. Mniej więcej w połowie drogi przy ścianie skalnej po prawej coś, a raczej ktoś mignął mi u góry i zobaczyłam wejście na czarny i czerwony szlak do Jaskini Mylnej. Pierwsze kilka stopni może być odstraszające, jednak to tylko trzy skałki, które można pokonać przy pomocy łańcuchów, resztę szlaku idzie się ostro w górę, ale tylko 15 minut i nie ,,na czterech”. Właściwie od razu przed naszymi oczami maluje się malowniczy krajobraz z Raptawickich Turni. Jest nieco stromo, ale trasa jest tak krótka i usytuowana niedaleko cywilizacji, że naprawdę każdego będzie stać na takie ,,szaleństwo”. Widok i wejście do takiej jaskini jest zdecydowanie ekscytującym przeżyciem, biorąc pod uwagę, że w Tatrach są tylko 4 udostępnione turystom. Jej długość to 1630 metrów a deniwelacja (różnica wysokości pomiędzy najwyżej i najniżej położonym punktem na określonym terenie) 46 metrów. W pewnym miejscu przechodzi się otworami dookoła i jest tam dużo ślepych uliczek. Trzeba patrzeć na oznaczenia, znajdziecie tam też łańcuchy a czołówka jest obowiązkowa, żadna latarka w telefonie a i znalazłam źródła, które zalecają tam kask! Pamiętajcie o zapasowych bateriach i źródłach światła, latem 45 roku zgubił się tam turysta, który stracił źródło światła… Ten ,,spacer” w środku zajmuje nawet 1,5 godziny, musicie mieć świadomość, że jest to przedsięwzięcie przede wszystkim wymagające psychicznie, są miejsca, gdzie trzeba się… czołgać – taki trochę Runmageddon! Wrażenia niezapomniane, już nawet samo Okno Pawlikowskiego, więc nawet bez wchodzenia do środka, warto tam się wspiąć.

Smreczyński Staw

Staw, który był pierwotnym celem wycieczki, zanim spontanicznie skręciliśmy do jaskiń. Polodowcowe jezioro morenowe w polskich Tatrach Zachodnich. Nazwa pochodzi od dawnej Hali Smreczyny a wchodzi się do niego na lewo od Hali Ornak, tuż przed tym, jak widać już dach schroniska. Jeszcze rok temu od razu wchodziło się w las, teraz są tylko powalone drzewa po letniej nawałnicy. Krajobraz szybko zmienia się w dole na taki z filmów o dinozaurach, łąki skrzypu i paprocie są bardzo prehistoryczne. Po jednym, bardziej pionowym podejściu nagle wychodzimy przed scenerię iście bajkową i magiczną, szczególnie, jak jesteśmy na tym szlaku sami. Prosto z lasu wychodzimy na jasny staw, a w jego niczym nie zmąconej tafli odbijają się szczyty gór. Do tej pory myślałam, że takie sceny są tylko na filmach albo przephotoshopowanych fotografiach! Uparłam się na ten staw podczas wyjazdu, po fiasku z Litworowym. Od innych tatrzańskich jezior różni się wysokim rozwojem życia organicznego i występowaniem płazów, stwierdzono występowanie traszki górskiej i karpackiej, żaby trawnej. Jest to jedno z nielicznych tatrzańskich jezior, które nie jest położone na dnie dzikiego kotła polodowcowego otoczonego stromymi ścianami, lecz na równinie w lesie. Górale uważali dawniej, że według legend jezioro to nie ma dna. Idylliczny nastrój przerwała mi jednak struna, która pojawiła się na wodzie, pierwsza, druga i nagle już liczba nie do zliczenia a para ciekawskich oczu skierowała na mnie swoją uwagę, zbliżając się do mnie sunąc po, już wzruszonej, tafli jeziora. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się, żeby dzika kaczka tak była mną zainteresowana. Zwierze wyszło z wody i nie spuszczając ze mnie wzroku i najszybciej jak mogło, na swoich kaczych łapkach, podbiegło… do moich stóp! Sytuacja, tak jak niespotykana i przemiła, bo niecodziennie kaczki biegną do Ciebie jak do starego przyjaciela i wywołują szczery uśmiech, bo ten bieg uwierzcie mi, był karykaturalny, to tak samo jednocześnie bardzo zasmucająca, bo przedstawiająca zachowanie turystów w Tatrach. Siedziałam na brzegu stawu w samiuśkim środku ścisłego rezerwatu przyrody, pod znakiem NIE KARMIĆ KACZEK a dzika kaczuszka bez żadnej krępacji skubała mój plecak domagając się czym prędzej podziałki batona! Ludzie, Park Narodowy to nie park w stolicy do karmienia kaczek! Dzikie zwierzęta to nie biedne stworzenia, które należy dokarmić! Przez takie skrajnie nieodpowiedzialne zachowania delikatna fauna polskich gór jest zaburzona, zwierzęta giną zbliżając się zbyt blisko ludzi lub to ludzie cierpią przez ich ataki. Myślenie nie boli!

Hala Gąsienicowa

To była chyba moja ulubiona wycieczka w góry w ciągu kilkunastu lat. Niewątpliwym atutem wycieczki było to, że wyprawa była pod znakiem girl power! We trzy, bardzo zdeterminowane kobietki podjechałyśmy chwilę przed 7:00 rano do Kuźnic i Jaworzynką ruszyłyśmy na Halę. Pierwsze 3 kilometry wiodą przez ładną dolinkę, o tej porze dnia pięknie oszronioną. Niemałym zaskoczeniem była dla nas… czarna wiewiórka z białym brzuszkiem, która może też być odmianą wiewiórki szarej, ale jest niezwykle rzadkim osobnikiem do zaobserwowania – co za szczęście! Kolejne 3 kilometry to droga w górę po kamiennych stopniach wprost na turnie, aż do Przełęczy między Kopami, skąd roztacza się widok wprost zapierający dech w piersiach – opłacało się pomimo ognia w udach! Znajduje się na niej skrzyżowanie szlaków prowadzących z Kuźnic w stronę Doliny Gąsienicowej (szlak niebieski przez Boczań i Skupniów Upłaz oraz szlak żółty przez dolinę Jaworzynkę). W tym momencie nagrodą był już widok Giewontu i Czerwonych Wierchów z drugiej strony niż widzimy je z Zakopanego. I to w zasadzie na tej samej wysokości, jakby na wyciągnięcie ręki. Dalej do Hali Gąsienicowej miałyśmy już prawdziwą zimę, wysoki śnieg i lód lekko dawał się we znaki, kijki na tym etapie okazały się bardzo pomocne. Schronisko na Hali jest w tym momencie remontowane, więc musiałyśmy polegać na własnym prowiancie – to szalenie istotne podczas każdej, nawet pozornie błahej wyprawy na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego. Za trasę powrotną wybrałyśmy zejście po Boczaniu, który przypomina miejscami dosyć stromy grzebyk, z cudownymi widokami na okoliczne szczyty – tam tam zrobiłam sobie moje wymarzone, górskie, najbardziej instagramowe zdjęcie! Popatrz niżej. Przy parkingu w Kuźnicach wybiło nam 15 kilometrów, do tego spacer po Zakopnem i ciacho na Strychu – ponad 20 kilometrów w jeden dzień. Pro tip? Wychodź o wschodzie słońca!

Moje góry

Mam niesamowity apetyt na więcej, na wyżej i na niżej – bo przecież są jeszcze 3 inne jaskinie. Przestrzegam przed niefrasobliwością, śmieszkowaniu z memów o Januszach i Grażynach Tatr, bo łatwo samemu się stać pośmiewiskiem turystyki górskiej – w najlepszym przypadku! W najgorszym, lekkomyślne lub chojrackie decyzje możemy przypłacić zdrowiem i życiem. Jak wykręcić tyle kilometrów? Chodzić i chodzić, żadnych taksówek, o bryczkach już nie wspomnę! Widok na górze liczy się tylko wtedy, gdy uda pieką – a moje będą dawać o sobie znać jeszcze pewnie długo! Must have na szlaku? Jeżeli idziesz po szlaku kilkanaście lub kilkadziesiąt kilometrów dziennie, to niewątpliwie weź: lekki plecak, ciepłe skarpety, czapkę i bluzę oraz emaliowany kubeczek, żeby napić się czegoś ciepłego. Butelenka gazowa to już wyższa szkoła jazdy. A jak wyposażyć się w niezbędny i najlepszy sprzęt u polskich marek i rękodzielników? Pakowanie się w góry w kolejnym wpisie! Stay tuned 🙂

Marta