Hej!
Wszyscy na pewno wiecie, że mieszkam na wakacjach, więc na parę dni urlopu w lipcu wyskoczyłam nie do miasta, tylko do trzech – do Trójmiasta! Trzy dni i trzy miasta, jak to się udało i czy polskie morze jest przereklamowane a może niedoceniane i z kim spędziłam ten czas? Zapraszam na wpis z pamiętnika trójmiejskiego turysty, którego stereotyp chcę przełamać. Nie ma u mnie parawanów, kolejki po frytki za rozgrzanym betonie czy imprezki w białych kozaczkach na Monciaku.
o hitach lata ze zdjęcia poczytacie tutaj.
Dzień 1.
Swój dzień zaczynam trasą Olsztyn- Sopot a auto zostawiam w okolicy ulicy Haffnera. Tak, tak, to na tej ulicy mieści się słynne Atelier Looks by Luks Sylwii Luks z opaskami i turbanami, o których pisałam tutaj. Pamiętajcie, że w niedzielę nie musicie tam opłacać parkometru, zostawicie samochód za darmo w centrum. Stamtąd, dosyć niespiesznym krokiem skierowałam się w stronę molo. Nie wybieram jednak najpopularniejszej trasy, przez główny deptak, czyli Monciak, ale kluczę między równoległym uliczkami, podziwiając sopocką architekturę. Chciałabym sfotografować każdy dom, detal, rzygownik i okiennice tam, ale hamuję się ze względu na domowników i ich prywatność a także daję sobie chwilę offline i chłonięcie tego klimatu nie przez wizjer aparatu. Wychodząc już przy plaży w okolicy Grand Hotelu z rozrzewnieniem wspominam urywki swojego wieczoru panieńskiego właśnie w Sopocie i nie żałuję niczego! A niechaj sobie mówią o Sopocie to i owo, dla mnie zawsze będzie wspomnieniem zabawy i relaksu! I tym radosnym akcentem zasiadam wygodnie pod białym parasolem hotelowej plaży i zamawiam Aperola i wprawiam się w dobry, sopocki nastrój. A po dobrym drinku czas na dobry obiad. I znów, podobną trasą, między domami i domkami, przez podwórza, idę w górę, prawie do dworca, na ulicę Dworcową 7 do Całego Gawła. Wiem, że to najlepszy wybór w tej okolicy, byłam już tam nie raz tym razem nie zawiodłam się. Najpyszniejszy hummus jaki jadłam, dorsz w delikatnej panierce z piwnego ciasta, idealne frytki i olbrzymie bowle towarzyszyły nam w zaaranżowanym, letnim ogródku. Miła i uczynna obsługa, właściciel przejeżdżający obok na rowerze, gwar Sopotu – to miejsce ma po prostu klimat. Przy okazji, nie sposób wspomnieć o moich dwóch ulubionych sopociankach (tak, też jestem pod wrażeniem tej nazwy 😀 ), Marcie Śliwickiej i Tosi Kolo, blogerkach kulinarnych, autorkach bloga Burczy mi w brzuchu oraz Dziewczyn, które codziennie mnie inspirują i poprawiają humor na Instagramie! Koniecznie sprawdźcie ich najnowszy Projekt Surówka.
Dzień 2.
Gdynia jest według niektórych opinii najbardziej rozwijającym się miastem w trójmiejskiej aglomeracji pod względem bycia atrakcyjną dla turystów. Spokojna, melancholijna Gdynia z najładniejszą plażą w tej części Bałtyku – mówię tu oczywiście o Orłowie – przywitała nas pięknym wschodem słońca. I to by było na tyle, bo po chwili mimesis i decorum ustąpiło katharsis czyli srogiemu deszczowi, który generalnie towarzyszył nam cały dzień. Co tu robić o 7:00 rano, we wtorek, w deszczu? Otwartymi od 7:30 drzwiami przywitało nas bistro Chwila Moment przy Kościuszki, za co to miejsce od razu wygrywa. Fajnie, oczywiście, każdy lubi się wyspać i zjeść późne śniadanie oraz wysączyć niespiesznie americano, szczególnie na wakacjach, ale według mnie sukces małych kawiarenek i śniadaniowni generuje ich godzina otwarcia. Gdyńska Chwila Moment z minuty na minutę zdobywała coraz więcej plusów – ładne wnętrze, uprzejma obsługa, która wie co robi i zna swoją kartę a w tej karcie ich własne pieczywo, cudownie! Spędziliśmy tam w sumie dwie godziny, jedząc jajka a potem brioche na słodko. Spędzenie reszty dnia w deszczowej Gdyni skłoniło nas do wizyty w Akwarium. Nie był to mój pierwszy raz tam, natomiast za każdym razem odkrywam coś nowego i bardziej świadomie je zwiedzam, dlatego też wybrałyśmy się od razu do koralowców i odbyłam sobie tam prywatną, odstresowującą sesję w rytmie falowania przeróżnych, morskich żyjątek. Wielkim, gdyńskim plusem jest możliwość zwiedzania miasta piechotą, więc na obiad udaliśmy się spacerem do Pasta Miasta. Wybór przez wielu zostanie nazwany trywialnym, ale ja czasem uważam, że proste rozwiązania są absolutnie najlepsze i tak, zamawiając makaron z sosem pomidorowym, spędziłyśmy kolejne trzy godziny w ciepłym wnętrzu pustej knajpki, obserwując ulicę Świętojańską spływająca deszczem. PS. Tosia Kolo, o której wspomniałam, tak naprawdę jest z Gdyni, natomiast powtarza, że całe życie w Sopocie.
Dzień 3.
Szybki rzut oka za okno naszego apartamentu przy Szafarni i na prognozę pogody, porozumiewawcze spojrzenie i pospieszne pakowanie rzeczy na plażę i już 15 minut później w aucie z kierunkiem w nawigacji Plaża Brzeźno. Godziny poranne zdecydowanie sprzyjają zajęciu miejsca parkingowego blisko wejścia tuż przy restauracji Mnie To Rybka, gdzie zatrzymaliśmy się na obfite i smaczne śniadanko. Obsługa była na tyle miła a ceny przy samej plaży przystępne, że zarezerwowaliśmy stolik również na popołudnie, po plażowaniu. Po godzinie 15:00 byliśmy już w centrum i przedpołudniowe obżarstwo oraz relaks na plaży zrekompensowaliśmy solidnym spacerem po porcie ku ulicy Długiej i obejściem wszystkim gdańskich zakamarków szlakiem Jarmarku Dominikańskiego, który ma się w tym roku jednak odbyć. Z perspektywy lat i wszystkich (raczej) imprez spędzonych w Trójmieście oraz w innych, zagranicznych, nadmorskich miastach, jestem w stanie stwierdzić, że nasze, polskie porty, starówki, zaułki, kamieniczki są tak samo piękne jak te skandynawskie – cóż, cudze chwalicie, swego nie znacie. Zauroczeni portem nad Motławą postanowiliśmy właśnie tam zjeść kolację i popodziwiać ten gwar chwilę dłużej. Zarezerwowałyśmy stolik w restauracji Ritz i to była bardzo dobra decyzja, jedzenie jest tam pionierskie. Ryba z kiszoną cytryną, lody wasabi, wybór win – całe menu degustacyjne to klasa. Tak, tak, to jest miejsce, gdzie szefową kuchni jest Basia Ritz, polska MASTER Chef. Jaki jest dla mnie Gdańsk teraz? Cudownie multikulturowy, gwarny, kolorowy. Zwiedzam go smakiem i z głową zadartą do góry, podziwiając wszystkie fasady i elewacje starego miasta, chłonąc ten klimat. Poranek tuż przed wyjazdem spędziliśmy w nowym Garnizonie, który powoli staje się kolejnym, modnym miejscem na mapie Gdańska. Wegańskie drożdżówki i organiczna kawa o poranku – tylko w Zakwasowni, nowym bistro, które połączone jest z delikatesami. Uśmiechnięte kelnerki, przyjazny właściciel, spokojna atmosfera to idealne rozpoczęcie dnia oraz zakończenie urlopu! Ulubiona blogerka z Gdańska? Oczywiście Agnieszka Polka Dot oraz jej przepisy, szlaki smaki towarzyszyły i podczas tego wyjazdu.
Szum fal, krzyki mew, szlaki ulubionych, trójmiejskich blogerek kulinarnych, wygodny apartament w centrum i mnóstwo przepysznego jedzenia to szybkie podsumowanie trzech dni w Trójmieście. Spędziłam je wraz z moją siostrą jej dwójką dzieci – 3 latka i roczek. Można? Można! Po więcej inspiracji w podróżach z dziećmi znajdziecie w kolejnej książce z cyklu Odetchnij od miasta Podróże z Dzieckiem.
Ulubione z miast? Jest na obrazku wyróżniającym w tym wpisie, już wiesz?
Marta
*Artykuł nie jest sponsorowany.
0 komentarzy