Hej!

W tym roku zostałam jedną z Ambasadorek Restaurant Week na Warmii i Mazurach. Do akcji przyłączyło się 7 restauracji w Olsztynie i okolicach a ja wybrałam się na kolację do Bo No Bo Vegan w Olsztynie. Knajpa mieści się w samym centrum miasta, w budynku Teatru Jaracza i jak sama nazwa wskazuje, jest wegańska. Zabraniem zagorzałego zwolennika jedzenia niewegańskiego ryzykowałam małżeńską kłótnię, ale znając to miejsce, wiedziałam, że ta decyzja na pewno zapunktuje i będzie to udane popołudnie. I oczywiście się nie myliłam, ale wizyta w Bo No Bo Vegan była jeszcze bardziej pełna rewelacji, niż się tego spodziewałam.

Na dobry początek

Rejestrując się na stronie Restaurant Week i wybierając odpowiednią restaurację, masz do wyboru dwa menu i zwykle jedno jest wegetariańskie lub wegańskie. Podczas naszej wizyty, oczywiście oba zestawy były całkowicie wegańskie, co było zapowiedzią kulinarnych eksperymentów oraz elementów fusion. Naszą wegańską kolację otworzyły przystawki: zapiekanka buraczana z salsą botwinkową  i sosem musztardowo-klonowym podana na gustownym kamieniu, co uczyniło to danie nie tylko moim ulubionym a także pięknym. Ja bardzo lubię naturę, życie w zgodzie z nią i wykorzystywanie jej wspaniałości w kuchni sezonowo i tutaj się nie zawiodłam. Delikatne i cienkie plasterki buraka przekładane oliwą tymiankową zachwyciły mnie swoją intensywnością a dodatki tylko podkręcały mój apetyt. Liczę na to, że to danie zostanie w karci na stałe. Pudding chia, który jest niejako flagowym daniem , głównie deserem wegańskim tutaj wystąpił w towarzystwie czosnku i mięty oraz zielonego ajwaru, w którym wyczułam kiszonego ogórka. Lekka, pierzynkowa forma, delikatny smak i tekstura to sukces tego dania. Miętowy kawior nadał mu wykwintności. Oba dania są zupełnie różne stanowią idealny duet, jak yin yang – Ty decydujesz, czy masz ochotę na zdecydowaną eksplozję ziołowych smaków czy gładką i delikatną symfonię tekstur.

Na zdrowie!

W ramach festiwalu, każdy gość dostaje napoje w cenie swojego zestawu. Tym razem Martini wraz z Kinley’em zaproponowało drinka na bazie nowego Martini Fiero, oczywiście z pomarańczą! Dla równowagi Coca-Cola. Łyk drinka w sercu miasta w samym środku lata to super orzeźwiająca sprawa dla naszego podniebienia oraz idealna chwila relaksu w trakcie oczekiwania na danie główne.

Główne zachwyty

Dania główne to głównie mieszanka smaków i tekstur dobrze wszystkim znanych smaków. Bezmięsna roladka klopsikowa w kruchym cieście podawana z pieczonymi młodymi ziemniaczkami, sosem gravy i kiszonymi rzodkiewkami to marzenie każdego, kto ma ochotę na tradycyjny, polski, letni obiad. Każdy smak na tym talerzu to połączenie idealne, tak dobre w swojej prostocie. Ja uwielbiam dania polane sosami, w których palcami mogę maczać pieczywo i w tym przypadku tak właśnie zjadłam swoje roladki. Grillowane rzodkiewki czy marchewki w drugiej pozycji to zupełnie inna metoda na wydobycie smaku z dobrze znanych nam warzyw. Towarzystwo kiszonej rzepy i rzodkiewek to nowość w dziedzinie fermentacji. Czarne gnocchi, barwione węglem to najdelikatniejszy mączny dodatek, jaki w życiu jadłam a podane z pure pietruszkowym, pieczoną marchwią oraz fasolą mung sprawiły, że znów można było się rozpłynąć, tak jak przy przystawce z zestawu drugiego. Słodycz ze słonym pięknie tutaj grały!

A na deser, deser

Natomiast największego zachwytu spodziewałam się w chwili podania deseru. To, co nam podano, to dzieła sztuki pod każdym względem i potwierdzenie najwyższej klasy umiejętności szefa kuchni Radosława Lewandowskiego, który osobiście nam desery podał i wyjaśnił co z czego jest zrobione i jak. Krem czekoladowy podawany z ziemią migdałowo-kakaową, sosem czekoladowym i temperowaną ciemną czekoladą oraz kremowy ganache podawany z ciasteczkiem shortbread, krą bezową, sosem malinowym i kawiorem hibiskusowym sprawiły nam ogromną przyjemność. Dało się to poznać po długiej przeplatance ochów, achów, mmmmów aż do oblizania talerza po kryjomu. Ja nie jestem deserowa, ciężko mnie zadowolić, a z pełną odpowiedzialnością piszę tu, że to były najlepsze  desery w moim życiu. A do tego tak piękne i fotogeniczne i jakoś tak podświadomie, pasujące do klimatu naszego miasta i tego miejsca, że aż zapiera dech! Czas podeszwowych wege ciast i suchych tofurników już dawno odszedł do lamusa. To jest czas Bo No Bo Vegan w Olsztynie!

Wiwat Bo No Bo Vegan!

Fantastyczne dwa menu, idealnie dopracowane w każdym calu, które stanowią zgrany duet oraz kontrast między sobą to tylko potwierdzenie wielkiej świadomości właścicieli restauracji. Mimo tego, że gdzieś tam z tyłu głowy mam świadomość, że hej – przecież to jest wegańskie – to w trakcie kolacji zupełnie o tym zapominasz, bo te dania są tak znakomite. Jeżeli ktokolwiek, tak, jak mój mąż przed tą kolacją, miał dania wegańskie za beznamiętne papki, a wegańskie desery za suchary, obowiązkowo musi odwiedzić restaurację Bo No Bo w Olsztynie. To jest pasja, wyczucie smaku i potrzeb ludzi. Już nigdy nie będziesz musiał zadawać sobie pytania, czy zjeść smacznie, pięknie czy wegańsko. Ta wizyta zmieni wasze życie na lepsze! WIWAT!

Marta


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *